niedziela, 14 lipca 2013

Nie wiem...

Kiedy nadejdzie czas gdy będę w stanie postawić kropkę? Kiedy będę w stanie odciąć przeszłość grubą kreską?  Bo jeśli żyje się wczorajszym dniem to nie żyje się wcale. Jak przekreślić każdy uśmiech? Każdy pocałunek? Każde KOCHAM? Niby go nie ma a jest wszędzie gdzie spojrzę... wszędzie gdzie sie pojawię widzę jego oczy... W radio leci za dużo jego ulubionych kawałków a po domu wala się ze dużo rzeczy od niego. Ile musi minąć czasu zanim stanę na własnych nogach we własnym życiu i będę silniejsza ?  Ile dni jeszcze minie zanim zacznę doceniać to co było dobre w tym wszystkim a zapomnę ostatnie dni naszej znajomości ? Kiedy zacznę dziękować za każdy mój uśmiech spowodowany jego osobą bez nienawidzenia faktu że go juz nie ma, że okazał sie kimś innym ? Czy kiedyś pokocham te wspomnienia? Kiedy ta dziura w sercu przestanie tak bardzo boleć? Kiedy przestanie płonąć moja klatka piersiowa?  Nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego że można codziennie miec wilgotne oczy... że można wyjść z domu i rzez 2 godziny zalewać się płaczem krzycząc w przestrzeń... Jak można tak cierpieć? Kim on musiał dla mnie być...

Codziennie wieczorem pozwalam sobie myśleć że gdy rano się obudzę to On znowu będzie... Będzie obecny w NASZYM życiu... I codziennie rano od dwóch miesięcy jestem zawiedziona faktem ze się obudziłam... Bo go nadal nie ma... Żałosne co ? To wszystko jest tak żałosne. A najgorsze jest to ze na pytanie dlaczego on to zrobił... dlaczego mnie zostawi mogę odpowiedzieć tylko : NIE WIEM... bo wciąż nie wiem...


piątek, 5 lipca 2013

...

Przestałam pisać w zaszycie... na papierze (choć kiedyś była to dla mnie świętość). Przestałam bo chyba bałam się ze jeśli już straciłam jakąś systematyczność to nie będę w stanie odtworzyć każdej przeżytej emocji... Wzięłam ostatnio mój zeszyt do ręki... Przeglądałam strony ale nie chciałam czytać... Za wcześnie na roztrząsania "początku końca'' lecz nim się obejrzałam już byłam w połowie moich zapisków. Tak długo oddalaliśmy się od siebie... 10 dni przed rozstaniem był mój ostatni wpis... Napisałam że się przy nim dusze. Że nie jestem pewna czy JA go nadal potrzebuje ale wiem ze on już nie potrzebuje mnie. I tak bardzo myliłam się w obu tych kwestiach. Szkoda ze wiem to teraz a nie wtedy kiedy powinnam się ocknąć. Dzisiaj usłyszałam jego imię i aż mi serce podskoczyło do gardła. Nie spodziewałam się takiej reakcji po samej sobie. Jasne... nie sądziłam że poszłam w jakikolwiek sposób do przodu ale nie miałam pojęcia że tak zareaguję.

Czytając to moje życie zapisane na marnych kilku kartkach... Całkiem chaotycznie... bez ładu i składu Dochodzę do wniosku ze z każdym przeczytanym słowem (patrząc przez perspektywę czasu i żalu)  Jestem coraz bardziej winna. To ja odsunęłam go od siebie. Stwierdziłam, że skoro on nie chce poznać moich znajomych i spotykać się z nami to będę to robić sama. Zaczęłam robić ZA DUŻO rzeczy sama. Zaczęliśmy być bardziej osobno niż razem. Czy ja kiedyś przestanę analizować ostatnie 5 miesięcy i ruszę na przód?

Boje się ze wszystko było kłamstwem. Bo z logicznego punktu widzenia... Kiedyś gdy każde z nas było zajęte i spotykaliśmy się przez 2 tygodnie tylko w szkole (nigdzie nie wychodziliśmy, nie siedzieliśmy razem... nie milczeliśmy...) Mówił że się stęsknił ze mną... A teraz? Za 11 dni minął 2 miesiące totalnej samotności a on nie napisał słowa... Nie tęskni... czyli wszystko było tylko kłamstwem... Tylko albo aż...

Chciałabym zawalczyć... napisać żebyśmy sie spotkali (choć dobrze wiem ze by nie odpisał) A do tego czułabym sie tak żałośnie. Chciałabym walczyć ale chyba nie ma o co ...